Dawno, dawno temu w odległej galaktyce działy się rzeczy niestworzone. W pewnym MMORPG od studia BioWare miały miejsce takie wydarzenia, że do tej pory nie mogę wyjść z szoku. Star Wars: The Old Republic zapewniło mi dużą dawkę dziwnych atrakcji, których gdzie indziej próżno szukać.
I to nie tak, że to zły tytuł – przeciwnie, fabularnie nie ma sobie równych. Jednak pomiędzy epickimi misjami ratowania świata zdarzają się bardziej nietypowe zadania, przy których niejednokrotnie na mej twarzy pojawiał się uśmieszek zażenowania. Pewnie myślisz, że przesadzam? Zabiorę Cię więc na krótką wycieczkę po moich przygodach, abyś zrozumiał, co mnie spotkało. Niech Moc będzie z nami!
W Star Wars: The Old Republic możesz opowiedzieć się po jasnej lub ciemnej stronie Mocy, czyli grać jako członek Republiki bądź przedstawiciel Imperium. Każda frakcja ma swoje klasy postaci oraz związane z nimi kampanie fabularne. Są one źródłem nie tylko punktów doświadczenia, lecz także wiedzy o świecie oraz dobrej zabawy – tak przynajmniej było w moim przypadku.
Chwilami jednak zdarzało mi się zwątpić w sensowność przedstawianej historii. Jako Wojownik Sith miałem możliwość uratowania siostry mojej towarzyszki Vette. Pomoc polegała na wykupieniu jej z niewoli, co wydaje się prostym zadaniem do odhaczenia. Problemy zaczęły się, gdy mój bohater oznajmił, że uratuje rzeczoną siostrę, ale pod jednym warunkiem – będzie musiała się z nim przespać.
Nie zrozum mnie źle, taka „cena za ratunek” pasuje do przedstawiciela ciemnej strony Mocy. Niemniej zarówno Vette, jak i uratowanej ta propozycja prawie nie przeszkadzała. Zabrakło moralnych zahamowań czy chociażby zdegustowania moim podejściem. Co więcej, obie wychwalały moje zachowanie oraz zachwycały się tym, jakim dobrym jestem przyjacielem. Na koniec wspomnę tylko, że romansowałem akurat z Vette, której najwidoczniej skok w bok z siostrą zupełnie nie przeszkadzał. W końcu wszystko zostaje w rodzinie!
Trójkąty i romanse w Star Wars: The Old Republic to praktycznie norma. Musisz przywyknąć, że gra pod tym względem daje naprawdę spore możliwości. Podczas jednego z zadań miałem eskortować pewną kobietę na zlecenie jej męża. Ten ostatecznie chciał się jej pozbyć, bo okazało się, że go zdradzała. Dzięki podjęciu przeze mnie moralnie wątpliwych decyzji mój zleceniodawca skończył martwy, a ja zyskałem kochankę. A to jedynie pierwszy przykład z brzegu!
Takie akcje nie zawsze uchodziły mi jednak na sucho. W świecie gry funkcjonują i takie postacie, które nie zgadzają się na nawiązywanie relacji z innymi, a już zwłaszcza z przedstawicielami obcych ras. Przykładowo jako Agent Imperium miałem okazję nawiązać bliższe stosunki z jedną z dziewczyn w bazie. Nasz związek rozpadł się, gdy okazało się, że moja luba jest rasistką. Nie mówi tego wprost, ale po jakimkolwiek romansie z „nieludziem” dalsza bliska znajomość okazuje się niemożliwa – przy czym rzeczonej kobiecie sama zdrada nie przeszkadza. Chodzi jedynie o spoufalanie się z kosmitkami!
W Star Wars: The Old Republic nie ma zasady, że jedynie gracz może łamać serca czy flirtować na lewo i prawo. Pamiętam sytuację, gdy to ja zostałem zdradzony, a partner od igraszek mojej lepszej połówki paradował beztrosko po MOIM statku. I to w samych portkach! Czy muszę coś jeszcze dodawać? Oczywiście, że tak, dlatego wspomnę, że jedynie męskie postacie Jedi są w stanie flirtować ze swoimi studentami!
Wisienką na torcie była sytuacja, kiedy to wykorzystałem wszystkie dostępne kanały komunikacyjne floty do wysłania ważnej wiadomości. Nie takiej, od której miał zależeć los galaktyki, bo zamiast tego publicznie prałem swoje brudy — moja postać prosiła agenta Republiki, Therona, aby do niej wrócił. Nawiasem mówiąc, byłem wtedy wysoko postawioną personą i raczej nie wypadało, aby wojska całej frakcji słyszały o prywatnych animozjach. Najwidoczniej miłość nie zna ani granic, ani wstydu.
Dziwactwa w Star Wars: The Old Republic nie dotyczą jedynie romansów z postaciami niezależnymi. Bywa i tak, że zadania przeczą same sobie. Przykładowo na planecie Balmorra musiałem eskortować pewną osobę przez tereny ruchu oporu. Nie mogłem pozwolić, aby zginęła, ponieważ należało doprowadzić ją do konkretnego miejsca. Wszystko po to, aby można było tam upozorować jej śmierć z rąk rebeliantów.
Co w tym dziwnego? Gdy podczas eskorty postać przypadkowo umarła WŁAŚNIE Z RĄK REBELIANTÓW, przegrałem misję i zacząłem ją od nowa. Wynikało to z tego, że należy bezpiecznie przeprowadzić ją przez tereny wroga, aby potem mogła umrzeć rzekomo w wyniku działań… tego właśnie wroga. Na szczęście taka wybitna niekonsekwencja nie występuje zbyt często w SWTOR. Chociaż nie zapomnę Imperatora, który zmusił Rycerza Jedi do okrucieństwa, jakim jest niszczenie droidów. Prawdziwy potwór!
Podczas kolejnych przygód moja postać nie tylko rosła w siłę, lecz także zyskała na popularności. W zasadzie zostałem bohaterem swojej frakcji – nieugiętym herosem, który zawsze daje radę. No chyba że trzeba strzelić laserem kilka metrów przed siebie, w prostej linii, do ogromnego statku kosmicznego. To zadanie mnie przerosło, a przecież wykazywałem się celnością na poziomie Szturmowca.
Wypada mi również wspomnieć, że w ramach przygody skorzystałem z The Forge od Rycerzy Jedi, które normalnie służy do tworzenia mieczy świetlnych, czyli broni dla osób wrażliwych na Moc. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby w owym czasie moja postać nie była zwykłym Szturmowcem, który wykorzystał święte miejsce do wytworzenia działa automatycznego. Niech Moc będzie ze mną czy coś.
Ta gra MMORPG od BioWare oferuje również sporo nietypowych zadań. Na przykład w pubie na Tatooine pewien jegomość powiedział mi, że jego ukochani zostali porwani przez piratów i w związku z tym prosi mnie o pomoc. Udałem się więc na misję ratunkową tylko po to, aby odzyskać garść zabawek, bo to ostatecznie o nie chodziło. Nie, jego rodzina nie została w nie zamieniona – zleceniodawca chciał po prostu odzyskać ukochane lalki.
Więcej tak niesamowitych przygód czekało na mnie, gdy grałem Imperialnym Agentem. Jako wspomniana postać udawałem droida, nafaszerowano mnie narkotykami, przez co walczyłem (dosłownie!) z halucynacjami, i testowałem na sobie szczepionkę na wirusa mutanta rakghoula. W jaki sposób? Oczywiście dałem mu się ugryźć, przecież to najprostsza metoda, aby przekonać się, czy zaraz nie zostanę zamieniony w potwora!
Na koniec zostawiłem sobie specyficzne zadanie, które otrzymałem w pubie na Taris. Znajduje się tam para określana jako „liczący zwłoki” i faktycznie zajmują się oni liczeniem truposzy. A dokładniej ciał osób, które zginęły 300 lat temu w wyniku ataku. Moja misja polegała więc na ustaleniu liczby zmarłych, co musiałem robić raz dziennie – był to powtarzalny quest. I wiecie co? Ostatecznie nic specjalnego z tego tytułu nie otrzymałem, a nagroda nie była tego warta. Najwidoczniej nieco się przeliczyłem…
To oczywiście nie wszystko, co Star Wars: The Old Republic ma do zaoferowania. Dzieło BioWare wypełnione jest po brzegi rozmaitymi historiami, mającymi często nieprzewidywalne zwroty akcji. Najważniejsze, że podejmowane przez nas decyzje faktycznie mają znaczenie, chociaż prowadzą czasami do nietypowych sytuacji. I choćby dlatego polecam sprawdzić ten tytuł – można w nim przeżyć gwiezdnowojenną przygodę samemu i na własnych zasadach. A to, o czym tu opowiedziałem, stanowi jedynie przedsmak prawdziwych atrakcji. Gwarantuję!
Może Cię zainteresować: