Seria Saints Row jest na rynku już od 16 lat, a teraz w końcu doczekaliśmy się jej piątej, pełnoprawnej odsłony. Jeśli pominąć dodatki i remastery, to od premiery czwartej części upłynęła już niemal dekada. Czy zatem warto było czekać?
Spis treści:
Saints Row od zawsze było takim ubogim kuzynem serii Grand Theft Auto. Tutaj również rozgrywka polega na budowaniu swojego gangsterskiego imperium w otwartym świecie, gdzie mamy mnóstwo swobody i dostęp do wszelkiego rodzaju narzędzi totalnej demolki.
Tyle że cykl Saints Row to jednocześnie nie ten sam rozmach, co GTA, nie ta jakość i mniejsza dbałość o detale. Od tych wszystkich braków twórcy odwracali naszą uwagę absurdalnymi pomysłami w kwestii fabuły, humoru czy swobodnego podejścia do wszelkich norm obyczajowych. To właśnie tutaj przechodnie chadzali po mieście przebrani za zwierzęta, gangsterzy gonili się z kosmitami z bronią przypominająca „zabawki” ze sklepów dla dorosłych, puszczając przy tym soczyste wiązanki – odpustowy kicz mieszał się z psychodelią i papką z filmów akcji klasy B. Dzięki temu nawet przy słabszej jakości wykonania seria zdobyła rzeszę oddanych fanów. Co z tego zostało w najnowszym Saints Row? Sporo, jednak bez dawnej kwintesencji serii.
Nowa gra jest o wiele bardziej „grzeczna” i pozbawiona kontrowersji, które w dzisiejszych realiach mogłyby kogoś oburzyć.
Nie ma już nieprzyzwoitych gadżetów, kosmitów i prawdopodobnie nawet możliwości grania w przebraniu muszli klozetowej. Zostało za to sporo kiczowatej fabuły i dialogów oraz oprawa graficzna rodem z początków ery PS4. Ale jest też dająca frajdę demolka, kapitalna ścieżka dźwiękowa, dużo swobody i bardzo zróżnicowane misje, które ostatecznie dają wiele powodów, by spędzić z nowymi Świętymi trochę czasu.
Grzeczniejszą formułę nowej gry po części tłumaczy fakt, że jest to prequel i w pewnym sensie również reboot całego cyklu, pokazujący nam, jak powstał gang Świętych i jak jego członkowie wspinali się na szczyt kryminalnego półświatka. Skoro więc w ostatnich odsłonach widzieliśmy szczyt absurdu, można się ewentualnie zgodzić, że początki były znacznie bardziej przyziemne. Naszych bohaterów poznajemy, gdy każdy z nich jest członkiem innego gangu w mieście Santo Ileso, ale nie przeszkadza im to przyjaźnić się i żyć razem w jednym mieszkaniu, niczym ekipa studentów.
Mimo gangsterskich powiązań nie wiedzie im się najlepiej. Brakuje pieniędzy nawet na podstawowe opłaty. Po paru niefortunnych wydarzeniach rodzi się więc ambitny plan, by zbudować własne kryminalne imperium pod szyldem Świętych i przejąć pełną kontrolę nad miastem. Tak zaczyna się szalona droga na gangsterskie szczyty, w której towarzyszymy czwórce przyjaciół bardziej przypominających gwiazdy TikToka niż członków mafii. Ogólnie historia jest więc mocno przerysowana, pełna słabych, męczących ucho dialogów, z niezbyt ciekawymi postaciami pobocznymi, jednak ma dobrą siłę napędową w postaci pomysłowych i zróżnicowanych misji głównych oraz ogromu aktywności w otwartym świecie.
Trudno wymienić jednym tchem, co i ile dzieje się podczas zadań fabularnych! Strzelamy z wszelkich rodzajów broni palnej, walczymy wręcz, przepychamy się samochodami podczas pościgów na autostradzie, razimy z rakietnicy, leżąc na dachu pędzącego pojazdu. W jednej chwili robimy napad na pociąg, potem na muzeum, a później walczymy „na niby”, uczestnicząc w wielkim LARP-ie ze swoim klanem, ubrani w zbroje z tektury! Demolkę da się też robić, lecąc śmigłowcem uzbrojonym w rakiety, czołgiem, jest wingsuit do szybowania, a walki w zwarciu można zakończyć widowiskowym finisherem niczym w rasowej bijatyce.
Jest więc co robić, jest swoboda i ogromna frajda z totalnej rozwałki bez żadnych ograniczeń. Dobre wrażenie psuje jednak fakt, że te wszystkie mechaniki nie są zbyt dopracowane, nawet jeśli towarzyszy im prosty rozwój postaci i odblokowywanie różnych perków z nowymi umiejętnościami. Zarówno strzelanie, jazda samochodem czy wszelkie animacje są nieco „drewniane” w porównaniu do innych, współczesnych gier. Czuć ich siermiężność, widać prostotę skryptów, choćby, gdy zawsze w tym samym miejscu wyskakuje ta sama liczba nierozgarniętych przeciwników albo policja wyrasta znikąd i zawsze wie, gdzie jesteśmy. Tylko jeśli już przymknęło się oko na oprawę graficzną, klimat gry i inne rzeczy, można zrobić to samo i przy mechanikach. Po prostu pasują do całości doświadczenia z nowym Saints Row.
A już zupełnie nie zwraca się uwagi na wady podczas zabawy w trybie kooperacji. Demolka mapy daje podwójną frajdę, gdy robi się ją razem z dobrym znajomym! Działanie na pokaz ułatwia niezwykle szczegółowy kreator postaci, gdzie tworzymy swojego unikatowego Świętego, decydując o jego sylwetce, twarzy, ubiorze, a nawet cenzurze części intymnych. W dodatku cały czas mamy pełny dostęp do swojego edytora z poziomu wirtualnego smartfona, gdzie zawsze można zmienić projekt oraz sprawdzić dopiero co odblokowane stroje. Równie drobiazgowe zmiany dostępne są przy samochodach oraz broni. Saints Row to rewia szalonej mody na całego w najbardziej niezwykłych sceneriach.
W grze z otwartym światem liczy się także mapa, która powinna być odpowiednio rozległa, wypełniona aktywnościami i tętniąca życiem. Tutaj w zasadzie się to udało, ale ponownie – nie bez zastrzeżeń. Santo Ileso to miasto położone gdzieś na pustynnych terenach Ameryki Północnej, utrzymane w bardzo meksykańskich klimatach. Ulice są odpowiednio zatłoczone, chodzą nawet piesi, choć oczywiście na przypadkowe interakcje z NPC-ami na poziomie GTA nie ma co liczyć.
Oprócz miasta podzielonego na kilka dzielnic jest też ogromna przestrzeni poza nim – wszędzie dominuje więc brunatno-pomarańczowa kolorystyka pustyni, co w połączeniu z dużym rozmiarem lokacji po pewnym czasie staje się nieco monotonne. Małym kontrastem jest tu centrum miasta z nowoczesną architekturą, jednak główne misje nie wysyłają nas tam zbyt często.
Tutaj pomocne stają się aktywności poboczne i znajdźki, których jest mnóstwo i można dla nich swobodnie eksplorować dowolny rejon mapy. Niektóre z nich to dość dziwne pomysły, jak grzebanie w kubłach na śmieci. Inne są totalnie szalone, w stylu Saints Row, do czego zalicza się choćby inicjowanie wypadków, by wyłudzać odszkodowania. Wiele zadań dodatkowych staje się dostępnych dopiero wraz z rozwojem fabuły, gdy wykupujemy w mieście kolejne parcele z nowymi obiektami, co daje dodatkowe poczucie progresji i pogłębiania swoich wpływów. Są też mniej oczywiste, ukryte na mapie zadania, które wynagradzają nasza ciekawość podczas eksploracji.
Biorąc pod uwagę niezbyt ładną jak na dzisiejsze standardy, mało szczegółowa oprawę graficzną, Saints Row nie powinien mieć kłopotów z wydajnością, zwłaszcza przy rozdzielczości 1080p. I rzeczywiście tak jest. Gra całkiem dobrze sobie radzi w wersji PC, utrzymując 60 klatek na sekundę nawet w sytuacjach, gdy na ekranie dominują eksplozje. Niezłą wydajność zapowiadały zresztą oficjalne wymagania sprzętowe, które nie są zbyt wygórowane.
Przygoda z najnowszym Saints Row to więc cały wachlarz dość skrajnych doświadczeń – od dużej frajdy ze swobody i totalnej demolki czy świetnie dobranej muzyki po dość przeciętną jakość wykonania, taką sobie fabułę i błędy techniczne, których w recenzowanej wersji było sporo. Najwięksi fani będą musieli się również pogodzić z mocnym ugrzecznieniem stylu oraz z odejściem od tych najbardziej hardkorowych żartów i nawiązań.
Saints Row jednak nadal jest udanym pastiszem filmów akcji i sandboxów. Jest też trochę takim odpowiednikiem disco-polo w gierkowym świecie. Nietrudno ponarzekać na styl, klimat, jakość wykonania, wszechobecny kicz, ale równocześnie, przy odrobinie pozytywnego nastawienia, można się tu naprawdę nieźle pobawić – niezależnie od gustu. Pozostaje tylko pytanie, czy bez takiej dawki kontrowersyjności i szalonych pomysłów to nadal stare, dobre Saints Row? Prawdę mówiąc, chyba już nie. Po tak długim okresie przerwy twórcy mieli jednak prawo do zmian i eksperymentów. Nowi gracze tego nie odczują, a fani? Tutaj każdy sam chyba będzie musiał się przekonać, na ile akceptuje nowy wizerunek Świętych.
Plusy Saints Row:
Minusy Saints Row:
Ocena: 6.5/10
Mogą Cię zainteresować: