Wychowałem się na pierwszym PlayStation. Dnie i noce spędzone przy takich tytułach jak Metal Gear Solid, Tekken czy Crash Bandicoot ukształtowały mnie nie tylko jako gracza, lecz także jako człowieka. Przez dwie dekady byłem też wierny Sony i zawsze wybierałem konsole japońskiego producenta. Sytuacja zmieniła się dopiero w zeszłym roku, gdy skuszony biblioteką w usłudze Game Pass i brakiem równie atrakcyjnej alternatywy na PS5 (ta pojawiła się dopiero kilka miesięcy później) postanowiłem dać szansę Microsoftowi, a więc Xbox Series X|S.
To był strzał w dziesiątkę – jestem zachwycony Xboksem Series X i wiem, że w kolejnej generacji to właśnie „zieloni” będą moim pierwszym wyborem.
Sony robi lepsze gry – tego nie sposób tej firmie odebrać. Microsoft wykupuje kolejne studia, pompuje miliony w produkcję wysokobudżetowych tytułów, ale wciąż nie jest w stanie regularnie wypuszczać dzieł, które mogłyby nawiązać równą walkę z takimi seriami jak God of War czy The Last of Us. Ostatnim wielkim hitem Xboksa jest Forza Horizon 5, którą otrzymaliśmy całe półtora roku temu. Podczas gdy Sony regularnie karmi posiadaczy PS5 wyśmienitymi tytułami, Microsoft albo przez długi okres nie wypuszcza nic poza grami dla nisz, albo serwuje rozczarowania pokroju Halo Infinite i Redfalla. I mami obietnicami wspaniałych rzeczy, które dopiero nadejdą. Kiedyś. Może.
W propagandowej wojnie fanów konsol często ignoruje się jednak to, że gry na wyłączność, jak świetne by nie były, to ledwie kropla w morzu wszystkich tytułów.
Te wielkie hity PlayStation 5 to – odliczając remastery, remaki i reedycje, czyli sprzedawanie jeszcze raz tego, co już było – 8 gier wydanych w ciągu 2 lat. Są to Sackboy: A Big Adventure, Marvel’s Spider-Man: Miles Morales, Astro’s Playroom, Returnal, Ratchet & Clank: Rift Apart, God of War Ragnarok, Horizon Forbidden West i Gran Turismo 7. Drobna część multiplatformowych premier, bez której każdy wciąż znajdzie dla siebie wiele wybitnych gier. Gier, w które wygodniej gra się na Xboksie.
Sony ma bardzo irytujące podejście do rozwoju – zamiast budować na solidnych fundamentach, lubi regularnie wyrzucać do kosza sprawdzone rozwiązania i zaczynać od zera. W przypadku konsol odbija się to boleśnie na interfejsie, który w każdej generacji zostaje całkowicie zmieniony. Moim zdaniem za każdym razem na gorsze i ostatni raz mieliśmy do czynienia z intuicyjnym systemem w czasach PS3, a na PlayStation 5 jest pod tym względem tragedia, ale to kwestia subiektywna, więc nie będę jej roztrząsać – znajdą się pewnie tacy, którym układ menu PS5 pasuje.
Większym problemem wydaje się to, że każdorazowo na start konsoli dostajemy urządzenie okrojone z wielu podstawowych funkcji – te następnie są latami uzupełniane poprzez aktualizacje i dopiero gdzieś pod koniec cyklu życia maszyny oferuje ona to, co jej poprzedniczka. PS5 wciąż do tego daleko – dwa i pół roku po debiucie nie możemy zmienić motywu czy sensownie posegregować swojej biblioteki gier w folderach, a rozmowy głosowe działają tu tak źle, że ze znajomymi wolimy komunikować się przez Discorda odpalanego z telefonu niż korzystać z wbudowanych rozwiązań.
Microsoft tymczasem stawia na ewolucję swojego dashboardu i z każdą kolejną generacją po prostu rozbudowuje go o nowe funkcje, więc…
Xbox Series X zwyczajnie oferuje wszystko, czego graczowi potrzeba. I nie wymaga każdorazowo uczenia się go od nowa.
Dodatkowym plusem tego podejścia jest fakt, że dostępne w sklepie aplikacje zewnętrznych producentów – takie jak Netflix czy Disney+ – funkcjonują na tej konsoli lepiej niż u konkurencji, bo nie muszą być co kilka lat opracowywane od nowa. Raz przygotowane na któregoś Xboksa działają również na pozostałych. Przeżyłem miłe zaskoczenie, gdy po przeniesieniu wszystkich VoD-ów z PS5 na Xboksa Series X odkryłem, że logosy wyświetlane po odpaleniu apek są animacjami, a nie smutnymi, statycznymi planszami.
Usługi sieciowe zawsze były słabym punktem konsol Sony.
Na PS3 działały po prostu tragicznie. Na PlayStation 4 było lepiej, chociaż prędkość pobierania gier czy aktualizacji z sieci nadal przyprawiała użytkowników o frustrację. Do tego słynne fikołki, jakie Sony musiało robić, żeby udostępnić tak banalną opcję jak zmiana wyświetlanej nazwy użytkownika, dobitnie pokazywały, jak bardzo Japończycy skopali projektowanie swojej infrastruktury online. Na PlayStation 5 za to Sony przeszło samo siebie. Niestety, nie w pozytywny sposób.
Przez pierwsze miesiące od zakupu konsoli wszystko działało jak złoto, ale wraz z którąś aktualizacją platforma pokłóciła się z moją siecią. Teraz za każdym razem po uruchomieniu urządzenia przez kilkanaście sekund mam połączenie z siecią, następnie przez około pięć minut PS5 uparcie twierdzi, że internet nie istnieje, i dopiero po upływie tego czasu z powodzeniem się z nim łączy. I tak za każdym razem. Od około dwóch lat. Zarówno w trybie Wi-Fi, jak i na kablu. Problem ten występuje tylko i wyłącznie na PlayStation 5 – PS4, PS3, Switch i – a jakże – Xbox Series X działają bez takich akcji.
Żadna aktualizacja tego nie naprawiła. Znam przynajmniej dwie osoby, z różnych miejsc Polski, które mają ten sam kłopot, informacje o nim pojawiają się też w sieci, nie jestem więc odosobnionym przypadkiem. Japończycy NIC z tym nie robią. Nie muszę chyba tłumaczyć, jakie to irytujące, jeśli chcemy szybko rozpocząć grę online czy obejrzeć jakiś film. Dramat ten ostatecznie przekonałby mnie do przeniesienia się z większością multiplatformowych rzeczy na Xboksa – gdyby nie to, że Xbox skusił mnie już czymś innym. Ma jedną „nadfunkcję”, która znacznie zwiększa komfort korzystania z konsoli.
Sony lubi stawiać się w pozycji wielkiego innowatora, ale prawda jest taka, że większość najistotniejszych „game changerów” w branży wprowadził Microsoft – a Japończycy kopiowali jego rozwiązania z dużym opóźnieniem. To pierwszy Xbox pokazał, że na konsolach da się sensownie grać w sieci – PlayStation 2 swój wbudowany modem dostało dopiero w wersji Slim. Xbox 360 zaserwował osiągnięcia, które Sony lata później powieliło w formie trofeów. Xbox One to debiut abonamentu Game Pass, „Netflixa gier wideo” – posiadacze PlayStation na porównywalną usługę musieli czekać do końcówki zeszłego roku.
Dlatego nie mam wątpliwości, że Sony aktualnie w pocie czoła pracuje, żeby w swojej konsoli wprowadzić kiedyś funkcję, którą Xbox Series X ma już dziś i która rządzi.
Mowa o Quick Resume, czyli szybkim wznawianiu. Jak to działa, najlepiej zobrazuje przykład. Gram sobie w Forzę Horizon 5, ale wpadają do mnie znajomi. Pauzuję grę w środku wyścigu i odpalam z kumplami Mortal Kombat 11. W pewnym momencie kolega chce pokazać nam filmik na YouTubie, więc pauzujemy „Mortala” i oglądamy w apce kotka grającego na pianinie. Gdy kotek skończy grać, wracamy do MK11 – dzięki szybkiemu wznawianiu gra w ciągu kilku sekund uruchamia się w momencie, w którym ją zostawiliśmy. Gramy jeszcze chwilę i znajomi idą do domu. Odpalam sobie jeszcze szybką partyjkę Vampire Survivors i kładę się spać.
Po trzech dniach przypominam sobie o niedokończonym wyścigu, włączam więc Xboksa i Forzę – szybkie wznawianie robi swoje czary-mary i po paru sekundach jestem znowu w tym samym punkcie tego samego wyścigu, który pauzowałem kilkadziesiąt godzin temu. Błyskawiczne przełączanie się między grami, możliwość zatrzymywania rozgrywki w dowolnym miejscu i wracania do niej, kiedy tylko się chce, nawet po kilku tygodniach – ta funkcja to coś niesamowitego i odkąd poznałem jej smak, pozbawione jej PS5 wydaje mi się wybrakowane.
Jak wspomniałem na początku, całe growe życie spędziłem z PlayStation. Kiedy kupowałem Xboksa, zakładałem, że będzie to po prostu platforma do wypróbowania kilku tytułów na wyłączność i pobawienia się grami z Game Passa. Rok później to właśnie Xbox Series X jest moim głównym urządzeniem do grania (a przy okazji również oglądania VoD-ów), a PlayStation 5 zostało zredukowane do maszyny do zaliczania tytułów na wyłączność – i prawdopodobnie będzie to moja ostatnia konsola Sony. Łatwo mi odpuścić kilka dobrych exclusive’ów, jeśli w zamian zyskuję o wiele większy komfort użytkowania, rewolucyjne funkcje i brak problemów.
Może Cię zainteresować: