Gothic 1 i 2 to gry absolutnie kultowe, które pomimo wielu lat na karku ciągle cieszą się w naszym kraju sporą estymą. Co jednak wpływa na to, że Polacy tak bardzo pokochali pierwszą odsłonę Gothica? Sterowanie w grze jest toporne i nieintuicyjne, w zadaniach nikt nie prowadzi nas za rączkę, więc łatwo się zgubić, a na dodatek, zwłaszcza na początkowym etapie zabawy, nietrudno o przegraną walkę z napotkanym w lesie kretoszczurem. Główną zaletę stanowi jednak klimat, który doskonale przemawia do Polaków.
Na początku pierwszego Gothica trafiamy do Górniczej Doliny, czyli kolonii karnej pełnej magicznej rudy potrzebnej wojskom króla Rhobara II do wykucia oręża do walki z orkami. Przestępcy, skazani nawet za drobne przewinienia, zazwyczaj trafiają do kopalni w charakterze kopaczy, a osoby nieco bardziej ambitne próbują piąć się po szczeblach hierarchii jednego z trzech obozów.
W przypadku Bezimiennego, czyli kierowanej przez nas postaci, nie jest to łatwe zadanie, a mówiąc wprost: jesteśmy skazani wyłącznie na siebie. Fakt, już na wstępie poznajemy Diego, który daje kilka dobrych rad, ale nie zapominajmy, że chwilę wcześniej dostajemy po twarzy od Bullita, czyli strażnika z tego samego obozu, więc polska podejrzliwość mogła doradzać nam, by z ostrożnością podchodzić do niby przyjaźnie nastawionego jegomościa.
W Górniczej Dolinie, podobnie jak i w naszym kraju, zazwyczaj trzeba radzić sobie samemu i przepychać się łokciami, aby móc cokolwiek osiągnąć. W ten sposób można poznać ludzi, nawiązać wartościowe znajomości i dowiedzieć się, kogo należy unikać. Po kilku przypadkach, w których zostajemy okantowani, udaje się nam poznać osoby, na które można liczyć.
Pozostając jeszcze w temacie przyjaciół, to wszyscy doskonale znamy przysłowie: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Z pewnością wielu z Was przekonało się o prawdziwości tych słów na własnej skórze. Poznał się na nich również Bezimienny, który musiał przebyć drogę pełną niebezpieczeństw, aby zrozumieć, komu może zaufać (a kto jest podstępnym lisem w przebraniu!).
Wyróżniłbym tu spotkanie z Diego przed Starym Obozem, kiedy dowiadujemy się, że stoi on tam tylko po to, by ostrzec swoich przyjaciół o niebezpieczeństwie, jakie może na nich czyhać. Prosi również, aby poinformować o sprawie Miltena, Lestera i Gorna. Możemy wtedy poczuć się tak, jakbyśmy należeli do paczki zgranych kumpli, a wielu z nas przecież miało takie grupy w szkole lub na podwórku.
Nie jest tajemnicą, że w naszym kraju kibice piłkarscy nie pałają do siebie sympatią i jeśli mają taką sposobność, wyrażają to okrzykami, obelgami i niestety również przemocą. Mówimy jednak o Gothicu czy grze sportowej? Wbrew pozorom jest to trafna analogia. Wystarczy porównać ze sobą Stary i Nowy obóz, które nie szanują się za bardzo i prowadzą ze sobą walkę, co widać przede wszystkim w momencie napaści Gomeza na Wolną Kopalnię.
Wówczas też, jeżeli należeliśmy wcześniej do Starego Obozu, zostaniemy posądzeni o zdradę ze względu na to, że zbyt często przebywaliśmy w towarzystwie szkodników, najemników i magów wody. Wzajemną niechęć osób odzianych w czerwone i niebieskie pancerze widać już na początku gry, kiedy Bezimienny jest przekonywany przez Ratforda o wyższości Nowego Obozu nad Starym.
Może wybiegam za bardzo w przeszłość, ale w Gothicu zauważam również analogię do czasów PRL-u. Wówczas bezrobocie teoretycznie nie istniało (w praktyce już co innego) i każdy musiał pracować. „7 marca 1950 r. weszła w życie Ustawa o zapobieżeniu płynności kadr pracowników w zawodach lub specjalnościach szczególnie ważnych dla gospodarki. Była to ustawa nakazująca Polakom pracować, bo w PRL-u każdy musiał mieć zajęcie” (źródło: zielonalinia.gov.pl).
Po trafieniu do kolonii przestępcy mogli co prawda kryć się w lasach, ale bezpieczniej było pracować. Większość osób od razu wcielano do grupy kopaczy, kretów czy zbieraczy ryżu, zmuszanych do ciężkiej roboty przez Lewusa i Ryżowego Księcia.
Pozostając jeszcze w klimatach PRL-u – warto wspomnieć o kombinatorstwie. Choć to słowo brzmi pejoratywnie, to w przypadku osób żyjących w latach 70. doskonale opisuje ich zaradność. W Gothicu nie brakuje kombinatorstwa i nie chodzi tu wyłącznie o stosowanie exploitów, jak korzystanie z kamienia szlifierskiego koło Torlofa, który generował nieskończoną liczbę kawałków stali, lecz choćby o to, że w grze można odebrać od Fortuno codzienną porcję bagiennego ziela, położyć się spać, wstać następnego dnia i powtarzać cały proces tak długo, jak tylko zechcemy.
W tamtych czasach nie brakowało w Polsce absurdów. Zdarzało się, że ludzie „siedzieli sobie na głowach” w jednym mieszkaniu z powodu błędów w zameldowaniach. Ciekawie nawiązuje do tego film Nie ma róży bez ognia z 1974 roku w reżyserii Stanisława Barei. Małżeństwo bohaterów we wspomnianej produkcji cierpiało na podobny problem. W Gothicu taka sytuacja trafia się, kiedy przechodzimy przez chatę kopacza imieniem Kyle. Ten, mocno zirytowany, informuje Bezimiennego, że ma dość tego, że wszyscy przechodzą przez jego skromne domostwo. Mieszkańcy Starego Obozu zrobili mu drugie drzwi, a właściwie dziurę w ścianie, bo ten wybudował chatę zbyt blisko rowu, co utrudniało komunikację.
W Polsce mamy tendencję do narzekania na wszystko. Zimą za zimno, latem za gorąco, jesienią zbyt często pada deszcz, a na wiosnę drzewa pylą. Mimo to kochamy ten kraj pełen absurdów, dziurawych dróg i licznych problemów, bo jest nasz i tu wielu z nas czuje się najlepiej.
Górnicza Dolina jest zamieszkiwana przez groźne bestie, morderców, kłamców i osoby, które najchętniej chciałyby nas wykorzystać, ale czy nie mieliście takiego momentu, kiedy patrząc na tę kanciastą grafikę, mówiliście sobie w głowie „jak tu pięknie”?
Sam pamiętam, że po wprowadzeniu się do chaty w Starym Obozie spędziłem godzinę na tym, aby ją udekorować. Przy łóżku stawiałem amforę, którą zdobyłem z ekwipunku Kharima, przed wejściem kładłem skórę cieniostwora znalezioną nieopodal Cavalorna, jedzenie chowałem do skrzyni, aby pobrać po jednej sztuce mięsa, chleba i ryżówki, a następnie stanąć przed stołem i wyrzucić je z ekwipunku, tak by wylądowały na meblu. Na koniec zaś na dachu kładłem zapaloną pochodnię, by oświetlała wnętrze. Wtedy niebezpieczeństwa odchodziły w niepamięć, a ja wczuwając się w Bezimiennego, mogłem usiąść w chacie i pomyśleć, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Może Cię zainteresować: